Skocz do zawartości

Evanescence The Open Door



Wytwórnia: Wind-up Records

Wykonawca: Evanescence

Tytuł: The Open Door

Ocena ogólna:

(5/5 na podstawie 1 opinii)


Micke 13

Data dodania: 11 czerwiec 2009

Micke 13

Data dodania: 11 czerwiec 2009

Muzyka
Dźwięk
Muzyka
Dźwięk
O muzyce:
Ta płytka to trzeci długogrający album kapeli, nie jak wielu (łącznie z samą Amy Lee ;P) sądzi drugi. Bez wątpienia, najmroczniejszy, najklimatyczniejszy był genialny debiut Origin (minialbum wydany w nakładzie 2500 sztuk). Fallen to takie trochę granie pod publikę, zawierający kilka sprawdzonych kawałków z Origin, przerobionych by brzmiały bardziej przebojowo, pop-rockowo. Od razu na wstępie muszę wyjaśnić, że Evanescence nie jest dla mnie zespołem grającym metal czy o zgrozo jakiś metal gotycki w stylu Nightwish. Muzykę metalową przynajmniej ja (wychowany na Strażniku Kluczy Helloween i Metallicy) kojarzę z zupełnie innymi dźwiękami ;) Evanescence grają coś w stylu art-rocka z różnymi, gotyckimi, numetalowymi, elektronicznymi, a nawet klasycznymi dodatkami. Nie można przejść obojętnie obok niezwykle naładowanego emocjami głosu wokalistki Amy Lee. Ta dziewczyna będąca ledwie rok starsza ode mnie, potrafi wyzwolić w swoim śpiewie (jeśli nawet niezbyt wyrafinowanym), uczucia które wyciskają taką charakterystyczną mokrą ciecz z oczu ;) W tytułowym The Open Door z pewnością na plus zasługuje zerwanie z mocno lansowaną na poprzednim albumie Fallen koncepcją pop-rock. The Open Door jest cięższy od poprzednika, mroczniejszy, a od swojej połowy zdecydowanie mniej przebojowy, ale równocześnie zawierając tam ciekawsze, bo urozmaicone artystycznie kompozycje. Nie ma tu już na szczęście żadnego rapera, który zresztą udzielał się na Fallen, w utworze Bring Me To Life tylko z powodu nacisków wytwórni (zespół był temu przeciwny). Od razu słychać zmianę wioślarza. Wieloletni przyjaciel Amy, współzałożyciel kapeli Ben Moody odszedł :( Może i nie był wybitnym gitarzystą, ale włożył w brzmienie, przynajmniej przed-Fallenowego Evanescence, kawał całego siebie. Próżne nadzieje że jego następca podniesie poprzeczkę wyżej. Gra Terrego Balsamo jest niewiele lepsza i niestety, znowu zawiera często powtarzające się, numetalowe schematy, zwłaszcza na pierwszej, singlowej części płyty. Szkoda że zespół miał pecha co do doboru gitarzystów. Amy, kreującej się na artystkę unikającą szufladek, zdecydowanie przydałby się bardziej kreatywny wioślarz ;) Śpiew Amy stał się zdecydowanie bardziej urozmaicony. Młoda wokalistka nie jest już tak spłoszona, nieśmiała, zdecydowanie odważniej używa wysokich rejestrów (aż nawet za bardzo choćby w utworach Cloud Nine, Lithium). No właśnie, o ile jej górki czasem potrafią wywołać kwaśny grymas na twarzy, to mi jednak zdecydowanie bardziej podoba się gdy śpiewa niżej, nawet jeszcze niżej niż ma to w zwyczaju ;) Bardzo fajnie to słychać np. w kawałkach Weight Of The World, Snow White Queen czy Like You (polecam też posłuchać jak zaśpiewała Going Under na płytce koncertowej Any Where But Home). Mamy też oczywiście niezastąpione, urozmaicające i nadające gotyckiego klimatu chórki, a nawet orkiestrowe składy (w Lacrymosie). Elektronika na płycie nie ma już tak typowego popowego zabarwienia jak w Fallen, brzmi zdecydowanie ciężej i mroczniej. Rockowi puryści z pewnością będą marudzić że takie ozdobniki są zbędne, ja jestem wręcz przeciwnego zdania. Dla mnie elektronika urozmaica brzmienie, przydaje się to szczególnie gdy gitarzysta niezbyt bystry ;) Singlowych hitów nie ma co omawiać, każdy z pewnością się z nimi zapoznał. Sweet Sacrifice, Call Me When You're Sober i reszta kawałków do 6 tracka, to typowe, czadowe numetalowo-rockowe granie, mocno w stylu Fallen choć ciężej. Płyta dopiero począwszy od Snow White Queen zaczyna się robić bardzo ciekawa. W tym kawałku, mamy bardzo fajnie brzmiący, połamany riff. Nareszcie słychać że Balsamo nie jest tu tylko od robienia hałasu ;) Nawiązanie do muzyki klasycznej, dokładniej Requiem Mozarta mamy w kompozycji Lacrymosa. Brzmi to niezwykle świeżo, bez zbędnego patosu o co można by podejrzewać. Następny kawałek jest jednym z moich ulubionych, Like You dedykowany zmarłej siostrze Amy. Bardzo stonowany w pierwszej części, słuchać żal i smutek, który w pewnym monecie wybucha rozpaczliwym krzykiem Amy oraz ścianą przesterowanych gitar. Brzmi bardzo w stylu pierwszych EPek kapeli i bardzo dobrze ! Dalej mamy Lose Control. Ten kawałek przypomina mi dla odmiany trochę klimaty jakie znajdziemy na Origin. Bardzo mroczny, ciężki, zniekształcony przez elektronikę (te trzaski to nie jitter ;)), z prostym, ale fajnie brzmiącym unoszącym się riffem. Całkowite przeciwieństwo przebojowych pop-hitów z Fallen. The Only One, rewelacyjna kompozycja, zmienne tempa, tonacji i nastrojów, od cichego plumkania na fortepianie i szeptu, do ostro podkręconych, przesterowanych riffów i krzyku. Your Star, gdzieś przeczytałem że ta piosenka rozwija się niczym kwiat, doskonale oddaje to jego sedno. Delikatny, nieśmiały, egzotyczny, fortepianowy, jednocześnie mocny, rockowy, z dynamicznym, przerywanym riffem. All That I'm Living For, kolejny znakomity numer, bardziej hard-rockowy niż metalowy, ze względu na przerywane, uderzające wraz ze stopą niczym młot riffy (choć brzmią bardzo podobnie do tych z poprzedniego kawałka). Chwila ciszy pomiędzy nimi fantastycznie podkręca dynamikę. Good Enough, ostatnia piosenka i ballada, których do tej pory nie uświadczyliśmy na płycie. Co ciekawe, ma ona chyba jako pierwsza w historii kapeli jednoznacznie, pozytywne zabarwienie. Należy się nieco dłuższa chwila by polubić ten kawałek, co ciekawe nabiera on znacznie więcej na wartości po obejrzeniu teledysku doń nakręconego (nawiasem najlepszy clip kapeli). Powstał naprawdę bardzo dobry album, zróżnicowany i pełen znacznie lepszych, bo prawdziwie rockowych kompozycji niż te z Fallen. Nie ma na nim może jakichś wirtuozerskich popisów, jest za to bardzo spójny i klimatyczny, choć oczywiście przy doskonałym Origin wydaje się nieco jednowymiarowy. To czego brakuje mi w nim najbardziej to fortepianu Baldwin na jakim gra Amy, niestety zbyt często ginie on utopiony w ścianie przesterowanych gitar :( Ballad w jakich wcześniej grał podstawowa rolę, jest tu tylko stanowczo za mało, dokładnie jedna :] Choć pomiędzy Origin i The Open Door widzicie różnicę tylko jednej gwiazdki, uważam że przepaść pomiędzy tymi krążkami jest zdecydowanie większa. Mimo to, jest to już zupełnie inna muzyka i nie zdziwię się jeśli zagorzałemu fanowi metalu i rocka bardziej spodobają się Otwarte Drzwi ;) Amy Lee kilkakrotnie deklarowała chęć tworzenia muzyki niepowtarzalnej, broniąc się rękami i nogami przed przypinanymi Evanescence etykietkami. No cóż, jeszcze młoda jest i chyba za mało w życiu słyszała ;P Mam nadzieję że kiedyś zrozumie, że naprawdę najbardziej niepowtarzalny, był jej w parze z Benem Moody debiut Origin. Na The Open Door, który to wydaje się najbardziej Amynescenceowym albumem kapeli (większość starych muzyków odeszła przed jego nagraniem), udało jej się pewnymi kompozycjami stworzyć coś innego, szczególnie słychać to w utworach Lacrymosa, Lose Control, Your Star. The Open Door to ostatni jak na razie album Evanescence, artystka ogłosiła przerwę dla siebie i zespołu zmęczona nieustannym koncertowaniem. Jeśli jeszcze kiedykolwiek wróci do studia z zamiarem nagrania nowej płyty, życzę jej spełnienia marzenia o nagraniu czegoś według niej wyjątkowego, czegoś czego nikt jeszcze przed nią nie stworzył (nie ważne jak bardzo groteskowo to zabrzmi dla purystycznych jazzofili ;P).

O dźwięku:
Brzmienie jest bardzo dobre. Największym plusem jest nareszcie uwolnienie gitar, które na Fallen były stłumione za wokalem i sekcją rytmiczną. Choć brzmienie nie jest tak surowe, brudno rockowe jak na Origin, to dzięki szalejącym gitarom ma wreszcie odpowiedni drive i moc. W przeciwieństwie do Fallen, tu gitarki zostały nagrane bardzo przestrzennie, w chwilach mocniejszych ataków ładnie wychodzą z głośników. Ale mimo to płytka jest raczej ciężka do odtworzenia przez audiofilskie, analityczne zestawy. Powodem jest często oczywiście wyjąco-piszczaca, nasza kochana Amy Lee ;P Jej jęki niemal idealnie nakładają się z partiami gitar czyniąc całość brzmienia na średnicy mocno nieznośnym ;) Sekcja rytmiczna jest cofnięta na dalszy plan, to również pomaga w oddaniu przestrzeni, dokładniej głębi nagrań. Bas za to jest troszkę rozmiękczony, chyba dlatego żeby zachować równowagę względem wyjącej nieraz drażniąco wokalistki ;P Miękka basowa podusia jest wtedy niczym balsam dla skatowanych katorżniczymi piskami audiofilskich uszoli ;P



  • Najnowsze wszędzie

    faq


×
×
  • Dodaj nową pozycję...

                  wykrzyknik.png

Wykryto oprogramowanie blokujące typu AdBlock!
 

Nasza strona utrzymuje się dzięki wyświetlanym reklamom.
Reklamy są związane tematycznie ze stroną i nie są uciążliwe. 

Nie przeszkadzają podczas czytania oraz nie wymagają dodatkowych akcji aby je zamykać.

 

Prosimy wyłącz rozszerzenie AdBlock lub oprogramowanie blokujące, podczas przeglądania strony.

Zarejestrowani użytkownicy + mogą wyłączyć ten komunikat.